BLOG
EURO 2012
Kibicem piłkarskim nijak nie jestem, mój kumpel i owszem, zapalonym. Kajakarzem jestem od zawsze, on- nigdy nie trzymał wiosła w ręce. Jak to się stało, że razem oglądaliśmy mecz otwarcia na EURO 2012 będąc na spływie kajakowym, do dziś nie mogę zrozumieć. Ale tak właśnie było i dla obydwóch z nas był to czas absolutnie niezwykły. Ale zacznijmy od początku…
Weekend Bożego Ciała od lat spędzam na kajakach, w roku pańskim 2012 nie mogło być inaczej. Postanowiłem zabrać kumpla, lecz odmówił zdecydowanie. Kajaki? Chyba cię p…ło! A mecz? Tak mniej więcej to brzmiało. Mecz, który guzik mnie obchodził, nagle stał się istotny. Na szczęście ekipa Kajakiem.pl, z którą miałem okazję już wcześniej współpracować, zapewniła, że zorganizują strefę kibica na biwaku; z ławeczkami, piwem i oczywiście telewizorem.
Jadąc nad rzekę nakręcaliśmy się wzajemnie. Ja snułem fantastyczne opowieści o kajakach i spływach kajakowych on wspominał niegdysiejszą potęgę polskiego futbolu. Ja o wodniackiej przygodzie, porannej rosie i czaplach siwych, on o emocjach, dopingu i racach. Ja sięgałem po dziecięce lektury, Verne’a, Mobby, kurna, Dicka – on wyjeżdżał z husarią, Beresteczkiem i obroną Westerplatte. Tak, tak. Biało-czerwone to barwy niezwyciężone! Co ciekawe, sam poczułem ogarniające mnie podniecenie. Nic dziwnego- Polska na moich oczach zmieniała się w kraj kibiców. Lecz nie takich kibiców, do których przyzwyczaiły nas medialne doniesienia. To był inny, rzadko nad Wisłą obserwowany gatunek kibica. Ludzie czekający na inaugurację EURO 2012 oczywiście dopingowali swoją drużynę marząc o sportowych laurach, ale ich radosne, przyjazne twarze informowały, że pierwszą Viktorię na koncie już mamy: zdążyliśmy ze wszystkim, jesteśmy świetnie zorganizowani, gościmy pół świata, wszyscy nas chwalą. A my, spokojnie, bez kompleksów bawimy się i czekamy na gole. Tak. Zwycięstwa piłkarskie wydawały się formalnością.
Już po przyjeździe byłem pewien, że ten spływ będzie wyjątkowy. Koszulki, wymalowane twarze, czapeczki, ba, nawet kajaki przystrojone jak należy; na rufie mała flaga, na dziobie, w mapniku, szalik. I tu słowa wyjaśnienia, bez wdawania się w głębsze analizy. Mój patriotyzm jest hm… cokolwiek chłodny, zaś barw narodowych do tej pory unikałem. Samo słowo „narodowy” kojarzy mi się jakoś tak „brunatnie” zaś biel i czerwień zawłaszczona została przez grupy, z którymi mi wcale nie po drodze: stadionowych bandytów, prawicowych ekstremistów, związkowców demolujących okolice Wiejskiej itd. Tymczasem, mój kajak był biało-czerwony, biało-czerwona była moja koszulka i takież flagi, wymalowane na licach. I co ciekawe było mi z tym dobrze. Może nawet poczułem coś w rodzaju dumy z bycia Polakiem. Na pewno czułem radość.
Jaki był ów mecz z Grekami, każdy pamięta. Nam dane go było oglądać na spływie kajakowym, na biwaku nad Białą Nidą, w miejscu absolutnie magicznym. Po meczu zasiedliśmy do ognia i do późna rozprawialiśmy właściwie o jednym. Oczywiście na piłce znali się wszyscy.
EURO 2012 i tamten wyjazd na kajaki już dawno za nami. Mistrzostwa Europy niestety nie zdobyliśmy. Coś jednak udało się osiągnąć. Po pierwsze odrobiliśmy lekcję z nowoczesnego patriotyzmu, tolerancyjnego, otwartego, radosnego, obywatelskiego. Bez krwi i męczeństwa, bez smoleńskich absurdów, bez wykluczania, dzielenia i odmawiania tytułu do bycia Polakiem, wszystkim myślącym nieco inaczej. Po drugie, zacząłem się interesować piłką nożną. Po trzecie, kolega uznał, że kajaki to, co prawda nie to samo, co futbol, ale na spływ kajakowy chętnie się jeszcze wybierze. Czyli jednak wygraliśmy. Wszyscy.